Wizja i rzeczywistość

Istnieją dwa projekty europejskie: jeden to marzenie, drugi to rzeczywistość. Europa musi poruszać się między nimi, a ich synteza określi jej miejsce w historii.

Marzenie wyrosło jednocześnie ze strachu i nadziei. Po roku 1945, w warunkach zimnej wojny, trauma II wojny światowej oraz strach przed sowiecką ekspansją połączyły przywódców Francji i Niemiec Zachodnich. Postanowili zakończyć przeszło stuletni okres wojen i wzajemnej nienawiści, aby ich kraje nigdy więcej nie musiały ze sobą walczyć. Choć inicjatywa ta pochodziła od rasowych liderów politycznych, znalazła szerokie poparcie społeczne. Nie był to projekt biurokratyczny: odzwierciedlał vox populorum, opinię zwykłych ludzi.

Była to również kwestia nadziei: umęczone wojnami, ludy zachodniej Europy żywiły pragnienie, by kontynent powściągnął zakusy nacjonalizmu i polityki siły przez odwołanie do wspólnych wartości cywilizacyjnych. To właśnie ta podwójna siła napędowa, łącząca Realpolitik i wizję, spowodowała rozwój europejskiego projektu, począwszy od jego dość skromnych początków w postaci Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali poprzez Europejską Wspólnotę Gospodarczą i Wspólnotę Europejską aż po Unię Europejską. Pomimo rozmaitych zastrzeżeń ze strony francuskich gaullistów i brytyjskich konserwatystów sytuacja, w której setki milionów mogły wspólnie zadeklarować: Civis Europensis sum, napawała ludzi dumą. Stulecie masowych wojen i Holokaustu kończyło się przywołaniem dziedzictwa wspólnych europejskich wartości, zakorzenionych w demokratycznym credo i przekonaniu o równości wszystkich ludzi, co było niewiarygodnym osiągnięciem.

W następstwie upadku Muru Berlińskiego i rozpadu Związku Radzieckiego – czego dokonano w obu przypadkach w sposób bezkrwawy – europejski projekt zyskał wymiar światowo-historyczny: nie nastał Armagedon, lecz Nowe Jeruzalem, którego bramy zostały otwarte dla krajów wchodzących niegdyś w skład Układu Warszawskiego. Kraje te słusznie traktowały swój akces do Unii Europejskiej jako “powrót do Europy”, której w odczuciu większości swych obywateli nigdy nie opuściły.

Jednak w panującej dziś w Europie atmosferze można wyczuć domieszkę goryczy. “Jakże piękna była Republika – w czasach Monarchii” – żartowano podczas Rewolucji Francuskiej. Podobne uczucie, które Niemcy nazywają Unbehagen, zaczyna nam ciążyć również i dziś, a jego przyczyny wykraczają poza obecny kryzys finansowy i ekonomiczny. Niewykluczone, że ruch w kierunku unii politycznej był zbyt prędki. Wygląda też na to, że integracja ekonomiczna i monetarna ostatnich dziesięcioleci była w opinii szerokich grup społecznych nazbyt biurokratyczna i niepoparta społeczną akceptacją.

Wydaje się, że nawet autorzy traktatów z Maastricht i Lizbony przestraszyli się w pewnym momencie skutków własnego dzieła. Kiedy struktury instytucjonalne pod bliższą unię polityczną były już gotowe i nadszedł czas, by powołać przewodniczącego Rady Europejskiej i szefa unijnej polityki zagranicznej, ci sami przywódcy, którzy przeforsowali Traktat Lizboński, świadomie i zdecydowanie zrezygnowali z powołania na te stanowiska silnych liderów i wybrali dwoje politków mniejszego kalibru, niezdolnych do pełnienia roli unijnych przywódców politycznych. Podobnie, pomimo istnienia instrumentów umożliwiających wypracowanie wspólnej, skutecznej polityki zagranicznej i bezpieczeństwa, w sytuacjach tego wymagających – jak w kwestii Iranu, Syrii czy w obliczu rozwoju wydarzeń w świecie arabskim – okazuje się, że pojedyncze kraje, a zwłaszcza wiodące państwa członkowskie, nie przestają realizować swojej zwyczajowej, odrębnej polityki, głęboko zakorzenionej w wielusetletniej tradycji raison d’état i wyrażającej ich historyczne interesy. Wspólnie zdolne są jedynie do prowadzenia polityki deklaratywnej, pozbawionej tego, co naprawdę się liczy: zdolności działania. Jak widać, nie jest łatwo zrezygnować z suwerenności: pojęcia westfalskie nadal nie zostały przezwyciężone. Ponadto, jednym z zasmucających aspektów kryzysu finansowego okazał się brak solidarności ponad granicami narodowymi. Europejski demos nadal nie istnieje. Można zrozumieć niechęć obywateli niektórych bogatszych krajów, którzy ciężko zapracowali na swój ekonomiczny dobrobyt, do ponoszenia kosztów nad- miernej rozrzutności krajów mniej zamożnych. Jednak niektóre reakcje w Niemczech, na przykład na kryzys w Grecji, pokazały jawny brak solidarności. Z pewnością byłoby inaczej, gdyby to Bawaria, a nie Grecja, potrzebowała pomocy. Niemcy zachodni wykazali się zresztą godną podziwu solidarnością, udzielając wsparcia mieszkańcom byłego NRD – w tym wypadku poczucie braterstwa było niewątpliwe i imponujące.

Mimo to złowieszcze prognozy, skazujące projekt europejski na nieuchronną klęskę, są błędne. Nie ulega jednak wątpliwości, że projekt ten jest dziś poważnie zagrożony. Należy zejść z poziomu spotkań wysokiego szczebla z udziałem szefów rządów, ministrów i biurokratów do samych podstaw procesu integracji i podjąć pracę na rzecz przezwyciężenia demokratycznego deficytu w Unii. Choć nie istnieje europejski demos, istnieje Europejski populus. Europa nie potrzebuje kolejnych deklaracji politycznych ani nowych regulacji – potrzebuje natomiast fundamentalnej inicjatywy edukacyjnej, adresowanej do obywateli i przywołującej wspólne wartości, będące niezbędnym warunkiem solidarności i wspólnoty. Tylko oddolne działania pozwolą uczynić z Europy spełnienie snów jej założycieli: wspólną przestrzeń, opartą na wolności, równości i braterstwie.

 

Published 7 July 2014
Original in English
First published by Res Publica Nowa 25 (2014) (Polish version); Eurozine (English version)

Contributed by Res Publica Nowa © Shlomo Avineri / Res Publica Nowa / Eurozine

PDF/PRINT

Read in: EN / PL

Published in

Share article

Newsletter

Subscribe to know what’s worth thinking about.

Discussion