Wilno jako obiekt nostalgii

dla V.V. Ivanova

Chciałbym zacząć swój odczyt od krótkiej opowieści o losach pewnej postaci wileńskiej. Są to losy dziwaczne i jednocześnie bardzo charakterystyczne, a przede wszystkim smutne. Chodzi o litewskiego poetę nazwiskiem Juozas Kekštas, a właściwie Adomavičius. Pochodził z rodziny, która klepała biedę najpierw w carskiej Rosji, potem w Wilnie. W dwudziestoleciu międzywojennym uczył się w wileńskim gimnazjum imienia Witolda Wielkiego. W tym dużym budynku na Pohulance wykłady odbywały się w języku litewskim: zasadniczo kształcono tam kadrę dla przyszłego litewskiego Wilna które pozostawało w sferze nieziszczalnych marzeń, ale dość dużo uczni skłaniało się do poglądów bardzo radykalnych, w tym komunistycznych. Dla proletariusza Kekštasa takie poglądy były rzeczą raczej naturalną. Jeszcze jako nastolatek trafił do słynnego więzienia Łukiszki, z którego prawie nie wychodził aż do wojny. Siedział w jednej celi z Białorusinem Jewhenem Skurko, który później zdobył imię literackie jako Maksym Tank; sam także zaczął pisać i drukować wiersze w litewskiej prasie wileńskiej. Podczas krótkich pobytów na wolności zaprzyjaźnił się z kilkoma spośród żagarystów – polskiej grupy literackiej, do której wchodził Czesław Miłosz – i zwrócił na siebie uwagę warszawiaka Władysława Broniewskiego.

W roku 1939 miał dwadzieścia cztery lata. Wilno, jak wiadomo, zostało wtedy zajęte przez wojska sowieckie, po czym Stalin przekazał miasto Litwie. Komsomolec Kekštas nie chciał pozostawać w państwie burżuazyjnym i osiedlił się w okolicach święcian, które w tym okresie były przyłączone do Białorusi, a więc zostały częścią mocarstwa socjalistycznego (oczywiście nie wiedział, że Wilno wkrótce też oczekuje podobny los). Jak łatwo było przewidzieć, został aresztowany i trafił do obozu gdzieś opodal Workuty, co skutecznie wybiło mu z głowy marzenia o komunizmie (chociaż lewicowcem pozostał do śmierci). Z armią Andersa przez Persję i Bliski Wschód przedostał się do Włoch. Dzielnie walczył pod Monte Cassino, został ranny i odznaczony orderami polskimi oraz angielskimi. Na cmentarzu wojskowym Monte Cassino zresztą nie brakuje nazwisk litewskich; jednak Juozas Kekštas był jedynym znanym mi w dziejach Litwinem, który wstąpił do wyzwolonego Rzymu. Przez pewien czas czuł się tam królem życia. Ale nie mógł powrócić ani do Litwy, ani do Polski: w końcu wyjechał do Buenos Aires, gdzie ciężko pracował fizycznie. Wciąż pisał wiersze, nawet założył litewskie czasopismo awangardowe i wydał tom własnych przekładów z Miłosza. Po dziesięciu latach dostał wylewu krwi do mózgu (był robotnikiem drogowym na upalnej szosie argentyńskiej) i został częściowo sparaliżowany. Wtedy z pomocą niektórych dawnych znajomych, którzy zajmowali w PRL-u wyeksponowane stanowiska, znalazł przytulek w Warszawie jako obywatel i dawny żołnierz polski. Dorabiał jako tłumacz z literatur południowoamerykańskich (na przykład przełożył na polski Tunel Ernesto Sábato), trochę uczestniczył w prasie polskiej, nawet wydrukował co nieco w Litwie. Odwiedziłem go podczas swojego pobytu warszawskiego w roku 1970, ale było to spotkanie bardzo krótkie. Mieszkał w domu weteranów na przedmieściu, wśród ogromnych kałuż, gdzie trudno było połapać się w numeracji i brakowało elektryczności. Miał na półce litewską encyklopedię emigrancką, która mnie wtedy bardzo interesowała, ale nie ośmieliłem się poprosić o przejrzenie jej woluminów. Umarł po jedenastu latach i został w Warszawie pochowany.

Kekštas jest bohaterem książki, napisanej przez polską uczoną Małgorzatę Kasner, ale wydanej – paradoksalnie – jedynie w języku litewskim. Ten paradoks zresztą wydaje się symboliczny dla jego losu. Jak słusznie mówi Kasner, był wszędzie i zawsze wyalienowany: wierzył w idee komunistyczne, ale w nich się rozczarował; walczył w wojsku polskim, chociaż był Litwinem; na emigracji zajmował stanowisko odosobnione, bo pochodził z Wileńszczyzny (i do tego był lewicowcem); w końcu życia mieszkał tuż obok Litwy, dokąd nie mógł i może nawet nie chciał powrócić. Z drugiej strony, był mediatorem: należał do ludzi, którzy łączą Litwę i Polskę, także Wilno i Warszawę.

Trzeba także powiedzieć, że Kekštas – chociaż do Litwy i Wilna nie powrócił – pozostał im wierny. Chciał leżeć w ziemi wileńskiej, chociaż to się nie ziściło, i zwiedził miasto, co prawda jeden jedyny raz: nie mógł chodzić, więc dawni przyjaciele nosili go po Wilnie na rękach. Tam też przede wszystkim szukał czytelników. Udało mu się ich znaleźć już po śmierci, w roku 1986, kiedy jego książką Gorzeją wiatry zainteresowało się wielu. Znajdowały się w tej książce także przekłady z Miłosza, które właśnie wtedy po raz pierwszy przebiły się do Litwy jeszcze okupowanej. Dużo wierszy o Wilnie Kekštas nie pozostawił, zresztą musimy przyznać, że nie był poetą pierwszorzędnym (co prawda jego wiersz na temat walk we Włoszech uważam za potężny). Ale miasto, które w zasadzie poznał tylko we wczesnej młodości – bo potem były już wyłącznie więzienia, emigracja i choroba – zajmowało główne miejsce w jego wyobraźni. Świadczy o tym najciekawsza chyba część jego książki i całej jego spuścizny – listy z Warszawy do Wilna, do przyjaciólki, też Litwinki wileńskiej Aldony Liobyte. Składają się glównie z opisów wyobrażonych przechadzek po mieście. Jest to miasto międzywojenne: dawne nazwy ulic i zaulków, od wielu lat nieistniejące sklepiki, restauracyjki, teatrzyki, zapomniane a jednak przechowane w fotograficznej pamięci Kekštasa szyldy, okna wystawowe, afisze, dokładne wytyczne topograficzne – na jakim rogu skręcić, dokąd zawrócić, ile czasu to wszystko zajmie…

Historia, którą opowiedziałem, niech posłuży jako punkt odniesienia do rozmowy o “tekście wileńskim”. Taki tekst ma każde znaczące miasto na świecie, od Aten, Florencji, Wiednia, Dublina do Petersburga, Krakowa i Warszawy. Składają się nań wiersze i powieści, eseje i listy, a w szerszej perspektywie także obrazy, ryciny, fotografie, filmy, nawet losy ludzkie z miastem związane, takie jak niezwykły los Juozasa Kekštasa – słowem, wszystko, co składa się na jego aurę i na jego mit, co przechowuje miasto w pamięci kulturowej jako specyficzną, jedyną w swoim rodzaju całość. Architektura – oraz zdeterminowane w znacznym stopniu przez architekturę życie codzienne – jest tu poziomem pierwotnym, ale w związku z nim i poza nim istnieje ogromna iłość innych poziomów.

O tekście Wilna mówiono dużo i przy różnych okazjach (nawet jeśli ten termin, który ostatnio wszedł do kulturologii na dobre, nie zawsze był używany). Jest niewątpliwie jednym z najciekawszych w Europie i posiada cechy, których próżno by szukać w innych, może obszerniejszych i znaczniejszych tekstach. Bardzo często wspomina się, że Wilno to miasto zagadkowe, magiczne, ekscentryczne, dziwaczne, a więc mitotwórcze i poezjotwórcze. Wspomina się o niezwykle bliskim związku z przyrodą, które czyni Wilno miastem prawie że pastoralnym – “dzika”, a jednocześnie idyliczna natura wdziera się do jego centrum, współbrzmiewając z barokiem. Inna, też wielokrotnie opisywana cecha Wilna, która ostatnio jest modna (bo “politycznie poprawna”) – to jego multikulturalność, poligłotyzm, zresztą lączacy łitewską stolicę z Pragą czeską, Triestem albo i Sarajewem. Tekst wileński składa się z tekstów pisanych różnymi językami, czasem makaronicznych, jak dramaty jezuickie siedemnastowieczne, gdzie repliki polskie są przemieszane z litewskimi. Ale to nie wszystko. Nakładają się tutaj na siebie różne naratywy oraz kulturalne dyskursy, na pierwotnym mitologicznym pniu wyrastają niepodobne do siebie, konkurujące mity, nawet identyfikacja narodowa wielu wilnian jest raczej skomplikowana, jeden i ten sam człowiek może należeć do kilku kultur jednocześnie (co zresztą nierzadko skutkuje wyobcowaniem, wewnętrznym konfliktem, bolesnym przeżywaniem wyboru). Jak zauważył Miłosz, wileńczuk to nie Litwin, nie Polak, nie Białorusin. Powiedziałbym, że to właśnie ktoś w rodzaju Kekštasa, który był litewskim poetą, polskim żołnierzem, no i rosyjskim więźniem na dodatek. Chyba najbardziej wyróżnia Wilno fakt, że to miasto prawie zawsze jest przedmiotem nostalgii. Tekst wileński zwykle jest tworzony przez ludzi odciętych od swego miasta i dlatego bardzo wyczulonych na szczegóły jego codzienności – tu także trzeba wspomnieć Kekštasa z jego niecodziennymi listami, ale także postacie większego kalibru, aż do Miłosza albo Mickiewicza. Tutaj coś łączy Wilno z Warszawą, ale w tekście warszawskim nostalgia zjawia się albo w okresie wojny, jak u Tuwima i Wata, albo jest tęsknotą za przeszłością – za miastem przedwojennym, bezpowrotnie zniszczonym. W tekście wileńskim też spotyka się ten kompleks uczuć, ale nostalgia jest tu częstsza, głębiej zakorzeniona i ma więcej poziomów. Co może najważniejsze – dotyczy nie tylko osób, ale całych grup etnicznych i narodowych. Mówiłem kiedyś, że stolica Litwy zawsze była miastem przygranicznym, tyle że ta granica przez wieki kapryśnie się przemieszczała: Wilno okazywało się czasem prawie że u ziem Zakonu Krzyżackiego, czasem w trzydziestu kilometrach od Litwy niepodłegłej (tak zwanej Kowieńskiej), na koniec w stu pięćdziesięciu kilometrach od Polski, za to tylko w trzydziestu kilometrach od Białorusi łukaszenkowskiej, to jest od rubieży Unii Europejskiej. Granica zwykle odcinała naród, który odczuwał nostalgię za miastem uważanym za “swoje” – przed ostatnią wojną byli to Litwini, teraz Polacy i Białorusini, a także żydzi mieszkający w Izraelu.

Najlepsza jak dotychczas praca naukowa o tekście wileńskim została napisana właśnie przez obywatelkę izraelską pochodzącą z Wilna, Walentynę Brio. Co prawda tego terminu w stosunku do stolicy litewskiej nie używa. Nazywa się Poezja i poetyka miasta: Wilno-Vilne-Vilnius, ukazała się rok temu, i w tym odczycie będę z niej czerpał pełnymi garściami. Walentyna Brio posiada niezwykłą i bardzo rzadką cechę – dobrze zna aż cztery języki wileńskie, mianowicie litewski, polski, jidysz i hebrajski, i świetnie orientuje się w czterech literaturach. Trzeba do tego dodać język piąty, rosyjski, także, co by tu nie mówić, zakorzeniony w mieście (bo książka jest wydana po rosyjsku, z tym że nazwy miasta w tytule wydrukowano czcionką polską, hebrajską i litewską). Sądzę, że Walentyna Brio zna też białoruski (co dla osoby biegłej w polskim i rosyjskim nie jest zbyt trudne), chociaż o tej ciekawej części wileńskiego tekstu nie mówi – no, ale nikt nie obejmie wszystkiego. Oczywiście, korzystając się z pracy Brio będę uzupełniał jej myśli, zwłaszcza pod punktem widzenia swojego głównego tematu – nostalgii za Wilnem (której ta książka jest pięknym przykładem).

W swoich początkach tekst wileński nie ma jeszcze głównych cech, o których mówiłem – wyłaniają się one stopniowo. Pierwotnymi mieszkańcami Wilna byli Litwini (chociaż już we wczesnym średniowieczu w mieście nie brakło Słowian, co prawda nie Polaków, ale Rusinów, inaczej mówiąc, przodków dzisiejszych Białorusinów). Właśnie litewska, bałtycka opowieść o początkach miasta – o dolinie świętoroga, miejscu rytualnego pogrzebu wielkich książąt, nad którą był założony zamek Giedymina – zakłada jego sakralny charakter i określa jego przyszłość jako niekwestionowanej stolicy państwa. Została wpisana do kronik litewskich, jednak w języku wschodniosłowiańskim, który byłoby za wcześnie nazywać białoruskim, chociaż nie można także nazywać polskim (litewski w tych czasach, aż do wieku XVI, nie był językiem piśmiennictwa). Jest to jeden z licznych paradoksów Wilna. Ciekawie, że poza tą legendą – której znaczenie dla wyobraźni i mentalności litewskiej jest wyjątkowe – miasto nie gra specjalnej roli w litewskim folklorze, w każdym razie nie jest ważniejsze od Rygi albo Tylży; nawet jego sytuacja topograficzna nie jest bynajmniej jasna, bo według niektórych pieśni znajduje się na Dunaju (!). Jest to po prostu jakaś wielka ale niezbyt znana miejscowość – co oczywiście odzwierciedla fakt, że Wilno zostało miastem, skąd język litewski w ciągu paru stuleci był prawie całkowicie wyparty; przechował się głównie w środowisku chłopskim, które z Wilnem miało nie za dużo do czynienia. Figurują w pieśniach litewskich “zielone bramy” Wilna, i można nawet powiedzieć, że stolica w nich jest miastem “za bramami”, raczej słabo związanym ze swoim otoczeniem. Zawodowa poezja o Wilnie w tym okresie – to coś innego. Autorami jej są (co łatwo wywnioskować z nazwisk) zarówno Litwini, Rusini, jak też Polacy z Korony, zwykle związani z Uniwersytetem Wileńskim. Piszą prawie wyłącznie w łacinie, choć zdarzają się wyjątki (powiem jako ciekawostkę, że pierwszy wiersz świecki w języku fińskim powstał właśnie w Wilnie, tak samo jak pierwszy wiersz w języku litewskim, używający antycznej prozodii Wergiliusza). Tematami tych wzniosłych renesansowych i barokowych tekstów są aristokratyczne tradycje Litwy, porównania Wilna z antycznym Rzymem, walki z Tatarami i Moskwą, do których litewskich przywódców zagrzewają antyczni bogowie. Znajdują się wśród nich także elegie i wiersze o naturze, gdzie Wilno występuje jako locus amoenus – ścislej mówiąc, chodzi o jego przedmieścia, takie jak Łukiszki albo Werki. Tradycja ta zresztą sięga czasów nowszych, tyle że zmienia się przedmieście: dla filomatów będzie to Belmont, Rossa albo Tuskulany, dla Konwickiego Kolonia Wileńska, dla Gałczyńskiego, a także dla Litwina Jurgisa Kunčinasa – Zarzecze. Powracając do epoki barokowej, można zanotować pierwszy poemat, gdzie Wilno występuje jako przedmiot tęsknoty (chodzi o miasto idealne, zniszczone przez pożogę). Jest to “Threnodia, albo żałosne pienie o zgorzeniu Wilna” (1610) Jana Eysymonta, poety o litewskim nazwisku, prawdopodobnie żmudzina, który pisał jednak po polsku. Zresztą nie ma większego sensu klasyfikacja pisarzy tego okresu według kryteriów narodowych doby obecnej: chodzi po prostu o literaturę Wielkiego Księstwa, do której należą tak samo Sarbiewski i Naborowski, pochodzący z terenów polskich, jak Rusin Andrzej Rymsza, pochodzący spod Nowogródku, albo niewątpliwy Litwin Konstanty Szyrwid (Sirvydas), kaznodzieja w kościele św. Jana i jeden z nauczycieli Sarbiewskiego.

Dystynkcje narodowe zyskują większą wagę w innej epoce – w czasach romantyzmu, z charakterystycznym dla niej herderowskim kultem języka, ludowej mitologii i “ducha narodu”. Dla Polaków to czasy Mickiewicza i Słowackiego, którzy wszczepili kategorie herderowskie do rdzenia własnej twórczości. Ale trzeba powiedzieć – chociaż dla Polaka to jest często terra incognita – że w tych samych czasach, i to właśnie w Wilnie, coś podobnego (co prawda w skromniejszym zakresie) zdarzyło się wśród innych tamtejszych grup etnicznych. Współczesni Mickiewicza, nierzadko jego koledzy na Uniwersytecie Wileńskim albo wręcz przyjaciele, zapoczątkowali “rewolucje filologiczne”, które z czasem doprowadziły do utworzenia dwóch nowych, różniących się od Polski państw – Litwy i Białorusi. Jan Czeczot pisywał po białorusku, Szymon Staniewicz (Simonas Stanevičius) stworzył pierwszą odę w języku litewskim, opiewającą Wilno jako stolicę narodowego odrodzenia, w końcu Szymon Dowkont (Simanas Daukantas), pierwszy w dziejach literatury światowej tłumacz Mickiewicza i autor litewskich prac historycznych, wypracował ideologię, która została podstawą niepodległościowych dążeń dwudziestowiecznej Litwy. Utwory ich były nasycone nostalgią do Wilna, ale bardzo specyficzną: chodziło o stolicę idealną, utraconą w wyniku fatalnych przejść historycznych – okupacji carskiej, ale także polonizacji. Stolica ta musi zostać wskrzeszona jako wielkie europejskie miasto, należące do narodu dziś pognębionego i prawie niezauważalnego, ale w perspektywie dziejów równego innym. Później te idee zostały podchwycone przez dojrzałe już ruchy narodowe końca dziewiętnastego – początku dwudziestego wieku: Litwin Maironis pisał o Wilnie pogrążonym w nocy, lecz pełnym promieni przyszłości, Białorusin Maksym Bahdanowicz o Pogoni na Ostrzej Bramie, której pęd przyniesie wyzwolenie jego kraju.

Zasadniczo bardzo podobnie kształtowała się wyobraźnia Polaków wileńskich, poczynając co najmniej od czasu filomatów. Chodziło o wskrzeszenie złotego wieku Wilna, z tym że dla Polaków to była nie tylko – i nie przede wszystkim – pradawna epoka Giedymina, Kiejstuta i Olgierda, ale raczej epoka potężnej zjednoczonej Rzeczypospolitej. Mickiewicz zaczął pisać, kiedy własne niepodległe (wyraźnie polskie) państwo jeszcze było dość bliskim wspomnieniem, i życie codzienne Wilna niezbyt zmieniło się w porównaniu z wolnym wiekiem osiemnastym. Pięknym pomnikiem tego życia codziennego we wszystkich, często humorystycznych jego szczegółach jest jego pierwszy, nie zawsze docieniany wiersz Zima miejska. Ten kult szczegółu, jak już mówiłem, będzie jedną z wyróźniających cech tekstu wileńskiego. Ale z filomatami też, i to głównie, jest związany wileński kompleks nostalgiczny. Na początku jest to nostalgia za przeszłością, czasami żywili, Grażyny, Sobieskich i Pułaskich; potem dołącza się do jej albo nawet ją zastępuje nostalgia za miastem, od którego filomaci zostali przemocą oderwane, i oczywiście za własną młodością. Mickiewicz tęskni za Wilnem już w Kownie, potem w stepach akermańskich, w Petersburgu, Dreznie i Paryżu, Tomasz Zan w Orenburgu, Jan Czeczot w Ufie, Onufry Pietraszkiewicz w Tobolsku, Józef Kowalewski w Kazaniu, Ignacy Domeyko aż w Coquimbo i Santiago. Na wileński pejzaż Wańkowicza patrzy Mickiewicz w swoim paryskim mieszkaniu, i tenże Wańkowicz robi kopię Madonny Ostrobramskiej dla paryskiego kościoła św. Seweryna. Sytuacja zsylki, wygnania, emigracji powtórzy się wielokrotnie i zostanie prawie że głównym elementem wileńskiego mitu, nie tylko zresztą w tradycji polskiej.

Ciekawe jest to, że Mickiewicz, a także inny wileński student Słowacki w swoim dorobku emigracyjnym wspominają Wilno stosunkowo rzadko. Dla Słowackiego substytutem Wilna (może w związku z niemiłą historią jego ojczyma Augusta Bécu, jak twierdzi Alina Kowalczykowa) okaże się Krzemieniec i Ukraina, dla Mickiewicza Nowogrodczyzna “Pana Tadeusza”. Jednak chyba nie pomylę się, jeżeli powiem, że Wilno jest zawsze obecne u obu poetów jak niewidzialne centrum grawitacyjne, swoista “czarna gwiazda”, ku której ciąży caly świat polskiego romantyzmu. Zresztą Tadeusz przyjeżdża do Soplicowa z Wilna, “wielkiego miasta”, gdzie uczył się jakieś dziesięć lat przed Mickiewiczem, a w inwokacjach poematu zjawia się i Giedymin, i Matka Ostrobramska.

Swoją drogą legenda Uniwersytetu, filomatów i Słowackiego wchodzi do nostalgicznego mitu wileńskiego jak jego niezbywalna część. Walentyna Brio dobitnie pokazuje, jak w drugiej połowie dziewiętnastego wieku, także w wieku dwudziestym Wilno zostaje miastem wybitnie znakowym, celem pielgrzymek (głównie mickiewiczowskich), prawie że religijną sferą wskrzeszającą w pamięci antropomorficzną przeszłość. Niemałą rolę tutaj grają teksty eseistyczne, wspomnienia utrwalające obraz miasta w czasach przed- i popowstaniowych – Stanisława Morawskiego, Gabrieli Puzyninej, także Chodźki, Kraszewskiego i Syrokomli. Miejscem pielgrzymki jest Wilno Stanisława Tarnowskiego, który przyjeżdża do zrusyfikowanej litewskiej stolicy z galicyjskiego Krakowa w roku 1878; takim samym miejscem jest ono i dla Antoniego Słonimskiego po sześcdziesięciu latach, w przededniu drugiej wojny światowej, chociaż Słonimski zauważa jego staroświeckość, zaniedbanie i biedę. Nawet chaotyczne, tajemnicze i śmieszne, karnawałowe i nawet diabelskie Wilno Gałczyńskiego, przybysza ze zmodernizowanej Warszawy, robi użytek z tej nostalgicznej legendy, chociaż dokłada do niej znaczną dozę szyderstwa (” – Pan Mickiewicz? – Nie, wyjechał do Rosji… / Boże, znaczy też komunista”). Wilno Gałczyńskiego to parodia samego siebie, także Rzymu i Jerozolimy.

Miłosz, główny poeta Wilna w wieku dwudziestym (jak Mickiewicz w wieku dziewiętnastym), zauważa, ze po roku 1918 epoka filomacka została jakby wskrzeszona. Przeszłość w Krakowie była dawniejsza i nie tak żywa. (Potwierdza to zresztą pewna książeczka propagandowa wydana przez emigrację powojenną, którą trzymałem w rękach niezbyt dawno: dla Krakowa tam zarezerwowano rolę Medyny, miasta śmierci, podczas gdy Wilno uchodzi za Mekkę). Chronotop wileński od czasów Mickiewicza do czasów Miłosza zmienił się nie za bardzo, w mieście i okolicy mieszkała ta sama szlachta prowincjonalna, trwały tradycje masonerii i dawnego Towarzystwa Szubrawców, na ciąg dalszy którego wyglądał Akademicki Klub Włóczęgów. A więc początkujący poeta od razu poczuł się częścią pewnej tradycji. Wilno dla niego jednak nie było rezerwatem, do którego się odbywa pobożną pielgrzymkę i który się prosi o specyficzny rodzaj literacki, mianowicie poetycki bedeker (w czym celowali pomniejsi, regionalni poeci tego okresu – Szymon Czarnocki, Witold Hulewicz, Władysław Arcimowicz, Tadeusz Łopalewski, podczas gdy Miłosz, jak Mickiewicz, był poetą nadregionalnym, europejskim). Nie przyjmował także triumfalnych nastrojów niepodległościowych, zresztą poczuwał się do związku nie tylko z polskim komponentem tych ziem.

Do tradycji filomackiej w rozumieniu Miłosza wchodził bunt, niezgoda na zastaną rzeczywistość, a także – co może zrozumiał później, ale niewątpliwie odczuwał podświadomie – perspektywa wygnania. Gardził prowincjonalną, endecką mentalnością wielu wileńskich Polaków, i na pewno nie miał nic przeciwko książecce “18 ohydnych paszkwilów na Wilno i Wilnian”, którą ogłosił anonimowo jego przyjaciel Teodor Bujnicki. Niemniej Wilno także dla niego okazało się miastem sakralnym. W latach emigracyjnych, w każdym razie na początku, odmawiał nostalgii -chciał zaczynać od nowa, budować gmach swojej poezji bez oglądania się wstecz. Ale wkrótce zjawiła się w jego tekstach perspektywa podwójna: opisywał miasto swojej młodości przełamane przez doświadczenia kalifornijskie, wskrzeszał szczegóły tamtejszego życia z niekłamaną miłością i znawstwem, zestawiając Wilno z nowym otoczeniem na zasadzie kontrapunktu. Chodził po ulicach wileńskich w zasadzie tak samo, jak jego litewski znajomy i tłumacz Kekštas, tyle że nie ograniczał się do listów – tworzył z tych wspomnień doskonałe eseje. Czuł się świadkiem, mającym obowiązek ocalić miasto przed zagładą, inaczej mówiąc historią. Odtwarzał jego przestrzeń w sposob proustowski – idealizowaną przez czas i dystans, ale trzeźwo i bez nadmiernego sentymentu. W cyklu “Miasto bez imienia”, które weszło do legendy wileńskiej, oraz w innych wierszach i poematach, jak sam mówił, zbliżał się do apokatastasis – wskrzeszenia rzeczywistości w oczyszczonym stanie. Chodziło także, a może przede wszystkim, o język tej rzeczywistości: w tym modelem i archetypem dla Miłosza był Mickiewicz, ale także wspomniany już Litwin Konstanty Szyrwid, autor siedemnastowiecznego słownika, któremu jest poświęcony piękny wiersz “Filologia”.

Za kulminację tej poezji można uważać wiersze, napisane po wyzwoleniu Litwy, kiedy Miłoszowi było dane do niej powrócić. Nostalgia zyskała tu nową postać: Wilno po pięćdziesięciu dwóch latach zostało swoistym miastem umarłych, a cała Litwa – “drugą przestrzenią” opisywaną w kategoriach metafizycznych. Jednocześnie nic nie znikło z wileńskiego krajobrazu – pozostał październik “z powietrzem jak wino”, pozostały “rudozłote lasy”, pagórki, barokowe frontony, mówiące o przemijalności, ale i wieczności świata odtwarzanego przez ludzką pamięć.

Miłosz dostarcza jakby paradygmatu dla tak zwanej literatury kresów, chociaż przekracza jej granice. Wilno jest dla tej, ostatnio rozpowszechnionej i ważnej części piśmiennictwa polskiego, może głównym punktem topograficznym (oczywiście nie można tu zapominać także Lwowa i Ukrainy). Można by dużo mówić o tej literaturze, która zaczyna się od powieści Józefa Mackiewicza, włącza w swój obręb wielu mniejszych pisarzy emigracyjnych, jak Zofia Bohdanowiczowa albo Sergiusz Piasecki, obejmuje liczne wspomnienia i dzienniki (wśród których chciałbym odnotować książkę Marii Znamierowskiej “Wilno, miasto sercu najbliższe”) i kończy się na nostalgicznych, ale również ironicznych tekstach Tadeusza Konwickiego albo Tomasza Łubieńskiego. Ale tutaj chciałbym przejść do innego tematu, związanego z dziwnym historycznym losem Wilna. I tu trzeba będzie powrócić do czasów wcześniejszych.

Młodzi wileńscy poeci z grupy żagarystów, Miłosz przede wszystkim, uważali się za spadkobierców tradycji Wielkiego Księstwa, różniącej się znacznie od tradycji Korony. W tym podchwytywali idee “krajowców” – takich publicystów jak Ludwik Abramowicz albo Michał Römer, czynnych w Wilnie przed pierwszą wojną światową, a i później zauważalnych. Interesował ich dorobek historyczny i kulturalny innych społeczności etnicznych, mających swoje prawa do miasta – Litwinów, Białorusinów, żydów. Wraz ze swoim przyjacielem, emigrantem politycznym z tak zwanej Litwy Kowieńskiej, który się nazywał Pranas Ancevičius, Miłosz tłumaczył poetę litewskiego Kazysa Borutę i pisał przeglądy dwudziestowiecznej litewskiej literatury. To zainteresowanie Miłoszowi pozostało na zawsze. W pewnym sensie uważał się za Litwina, tyle że piszącego w języku polskim (pamiętam, że bywał uradowany, kiedy przekłady jego wierszy na litewski ukazywały się w druku wcześniej, niż polskie oryginały).

W dwudziestoleciu międzywojennym literatura litewska w Wilnie była rzeczą raczej marginalną, ale to miało się zmienić. Można nawet powiedzieć, że nie była marginalna w okresie przed pierwszą wojną światową. Zmitologizowane przez działaczy odrodzenia narodowego, Wilno w tych czasach wróciło w mentalności litewskiej do swojej pierwotnej roli grodu wielkich książąt – a więc niekwiestionowanej duchowej, w przyszłości także państwowej stolicy. Bylo odczuwane jako centrum mocy, chwały i oświaty, synonimiczne z Litwą, którą hymn litewski, naśladując zresztą formułę Mickiewicza, nazywał “naszą ojczyzną”. W ciągu wieków zmieniło się, większość jego mieszkańców nie mówiła już po litewsku – no, ale żydzi też utracili Jerozolimę, z czego nie wynikało, że nie mogą tam powrócić. Jeden z najbardziej znanych litewskich pisarzy tego okresu, Juozas Tumas-Vaižgantas, mówił: “Nie możemy zrzeć się Wilna – bo nie jesteśmy i nie możemy być ludźmi znikąd, bez tradycji historycznych – ale musimy pozdrowić to miasto i zwrócić mu pierwotne dla całego kraju znaczenie”.

Po rewolucji 1905 roku Litwini wileńscy, chociaż nieliczni, dużo dla tego zrobili. Nie jest rzeczą ogólnie znaną fakt, że z reguły wyprzedzali wtedy Polaków w inicjatywach kulturalnych: pierwsza gazeta, pierwsze towarzystwo sztuki, pierwszy spektakl dramatyczny, pierwsza opera litewska pojawiły się w porewolucyjnym Wilnie o rok albo i parę lat wcześniej niż ich odpowiedniki polskie (które były, co prawda, bardziej pokaźne). W Wilnie skupiały się litewskie elity – podczas gdy polskie mieli także Warszawę, Kraków i Lwów. Więcej niż połowa litewskich pisarzy zamieszkała tutaj, i była to grupa dość poważna, może nawet ciekawsza od niezbyt licznej wtedy grupy piszących po polsku. Wyłonił się pewien stan kulturalnej równowagi, z tym że Litwini mieli nadzieję w końcu osiągnąć przewagę. Podtrzymywali ich w tym “krajowcy”, w każdym razie Michal Römer, który przewidywał pewną syntezę – Polacy mieli zostać lojalnymi obywatelami przyszłego niepodległego państwa, wnosząc duży i zaszczytny wkład do jego wielojęzycznej kultury. Pisał: “Odradzająca się Litwa będzie syntezą całości, w której i ten szczep wyraz swój znajdzie. Wilno będzie tej syntezy czynnikiem głównym i koniecznym”.

To się nie udało: Wilno zostało włączone do państwa polskiego, na co Litwini nie mogli się zgodzić. Pisarze litewscy (i nie tylko) przenieśli się do Kowna, to samo zrobił Römer, który został rektorem Uniwersytetu Kowieńskiego, pomyślanego jako tymczasowa namiastka przyszłego litewskiego uniwersytetu w Wilnie. Od tego czasu wyłoniła się w Litwie obszerna, w Polsce zupełnie nieznana “literatura wileńska”, bezpośredni wyraz nostalgii po utraconym grodzie. Zresztą nieduża grupa literatów litewskich wciąż istniała w Wilnie pod zarządem polskim (jednym z nich był Juozas Kekštas): większość tych Litwinów, zwłaszcza starsi, uprawiali taką samą literaturę nostalgiczną, chociaż młodsi czasem podpadali pod wpływ awangardy polskiej, przede wszystkim żagarystów, i zaczynali pisać inaczej. Wilno było traktowane przez większość litewskich pisarzy jako miasto uwięzione i zniewolone. Poeta Petras Vaiči?nas w roku 1922, w rocznicę pochodu żeligowskiego, ogłosił wiersz Ei, pasauli, mes be Vilniaus nenurimsim (“Hej, świecie, my bez Wilna nie spoczniemy”), który zdobył ogromną popularność i przez cały międzywojenny okres uchodził za drugi hymn Litwy. Podobne wiersze pisali Liudas Gira, Kazys Binkis (który oprócz tego wydał wspaniały album miasta) i inni. Zresztą przyczynił się do tej literatury wileńskiej także słynny rosyjski emigrant Konstantin Balmont, który napisał list wierszowany do Jana Lechonią, broniąc stanowiska Litwy. Była to oczywiście retoryka, do tego wyglądająca na naiwną, bo dziesięciokrotnie mniejsza od Polski Litwa żadną miarą nie mogła wtedy Wilna zdobyć, ale nie sposób zaprzeczyć, że przekazywała emocje autentyczne i w końcu odegrała pewną (nawet niemałą) rolę w dziejach litewskiej stolicy.

Wilno w tej nostalgicznej literaturze symbolizuje tożsamość Litwy, jej stabilność i nienaruszalny związek ze swoimi początkami. Jest to – co dla Wilna nieuniknione – miasto sakralne, mitologiczne, pogańskie i chrześcijańskie jednocześnie, bo symbolem jego jest nie tylko znicz, ale i Ostra Brama. Dużą rolę tu grają postacie wielkich książąt, zwłaszcza Witolda (ale w żadnym razie Jagiełły), także Kiejstuta jako rycerskiego poganina porównywalnego, powiedzmy, z Saladynem. Trzeba powiedzieć, że w latach trzydziestych litewska literatura o Wilnie zdobywa większą głębię i walor artystyczny – na przykład, w dramatach Balysa Sruogi, w jego Pieśni o Giedyminie, w tekstach, które pisali Jonas Aistis, Antanas Miškinis, Bernardas Brazdžionis. Utwory pisarzy tego okresu nie są wolne od goryczy i pewnej ironii – mówią o mieście arystokratycznym i tym samym wyalienowanym z chłopskiej Litwy: symbolem jego nie są już zamek Giedymina albo znicz, lecz święty Krzysztof z trudem brnący przez rzekę historii.

Nowa sytuacja Wilna po roku 1939, a tym bardziej po roku 1944 radykalnie przeobraziła tekst wileński w języku litewskim. Dawna jego odmiana w pewnym stopniu była kontynuowana przez emigrantów, którymi zostali Aistis i Brazdžionis, także młodsi poeci, tacy jak Kazys Brad?nas. W Litwie właściwej oczywiście było inaczej. Przez parę dziesięcioleci po wojnie Wilno doświadczało okupacji stalinowskiej, o wiele gorszej i bardziej totalnej niż okupacja carska (wspomniani wcześniej Boruta i Miškinis spędzili niejeden rok w gułagu). Ale to zaczęło się zmieniać, zwłaszcza od lat sześcdziesiątych. W czasach Chruszczowa i późniejszych Wilno było miastem, przez które do całego sowieckiego imperium przedostawały się wpływy zachodnie – czasem nawet było odczuwane jako wysepka wolności na tych terenach (Josif Brodski, który lubił miasto i sam przyczynił się do tekstu wileńskiego, zwykł mawiać, że Wilno dla Rosjanina jest pierwszym krokiem w słusznym, to jest zachodnim kierunku). Inną znaczącą przemianą było zlitewszczenie miasta, które odbyło się jakby wbrew polityce Moskwy. Jeżeli w czasach stalinowskich w Wilnie panował język rosyjski, w następnym okresie etniczni Litwini zostali wyraźną większością. Byli to głównie ludzie ze wsi, którzy niezbyt dużo wiedzieli o swojej stolicy (chociaż mit książęcego Wilna, promowany w Litwie niepodległej, pozostawał ważnym dla ich wyobraźni). Nie musieli już domagać się Wilna, bo w nim się znajdowali. Co prawda miasto nie było wymarzonym centrum narodowym, raczej czymś w rodzaju gubernialnego ośrodka sowieckiego, jednak dawało pewną namiastkę stoleczności, która z biegiem czasu przyjmowała coraz bardziej odczuwalny kształt. Chodziło przede wszystkim o zakorzenienie się w Wilnie, oswojenie wileńskiej przestrzeni kulturalnej, przejęcie się rytmami i sensami miasta – tak, żeby poczuć się “u siebie”. Chodziło także o syntezę całej, nie tylko litewskiej historii Wilna.

Propagandowy mit przedwojenny, że Wilno jest miastem ścisle litewskim, niecierpliwie oczekującym połączenia z macierzą, okazał się mitem, ale skromna grupa Litwinów, która przetrwała tu w polskich czasach, odegrała swoją rolę w nawiązaniu nici tradycji. Orientowała się w złożonym splocie spraw wileńskich na ogół lepiej niż nowi przybysze. Przyczyniła się do kontynuacji i wzbogacenia tekstu wileńskiego. Niemałe znaczenie tu miały wspomnienia, także prace z historii sztuki. W czasach sowieckich były bardzo nieliczne i surowo cenzurowane, ale w okresie zdobywania niepodłegłości i po jej zdobyciu zjawiło się kilka naprawdę ciekawych książek, żeby wymienić tylko eseje wspomnieniowe Rapolasa Mackonisa (nie pozbawione jednostronności, ale dające obraz wielonarodowego przedwojennego Wilna) i tym bardziej pierwszorzędny album pod nostalgicznym tytułem Dingęs Vilnius (Utracone Wilno), który wydał dawny przyjaciel Miłosza Vladas Drema. Ale tak naprawdę najwięcej zrobiło tu nowe pokolenie – autorzy, którzy zwykle byli przybyszami do Wilna, jednak ukończyli tu szkoły, najczęściej zostali wychowankami Uniwersytetu Wileńskiego i nie zważając na przeszkody przejęli się aurą tych miejsc. Wypada wspomnieć takie imiona jak Antanas Ramonas, który pięknie opisał “wrastanie” Litwina do miasta, albo i Ričardas Gavelis, powieściopisarz postmodernistyczny, demitologizujący, nawet zbyt prowokacyjny jak na mój gust. Powiem trochę więcej o dwóch pisarzach moim zdaniem najważniejszych, którzy zapewnili ciąg dalszy i transformację wileńskiego tekstu w nowych warunkach.

Obaj już niestety nie żyją.

Pierwsza z nich to Judita Vaiči?naite, poetka pochodząca z Kowna, zresztą bratanica Petrasa Vaiči?nasa, autora wiersza Hej, świecie, my bez Wilna nie spoczniemy. Nie jest szeroko znana poza Litwą, chociaż dużo i mądrze pisze o niej w swojej pracy Walentyna Brio. Wydała kilkanaście książek poetyckich, które należy uznać za udaną probę integrowania Wilna w mentalność i wyobraźnię litewską. Pisała wiersze w stylu raczej tradycyjnym, impresjonistycznym, ale nierzadko bardzo wyrafinowane formalnie: jest to kolejny poetycki bedeker wileński, opis ulic, placów i parków miasta, często mówiący o postaciach historycznych (w tym o Barbarze Radziwiłłównie albo filomatach), także o wileńskich narodowościach. Książki Vaiči?naite są wręcz przepojone tym, co Mandelsztam (jeden z jej mentorów) nazywał “tęsknotą za kulturą światową”, i sięgają do wielowymiarowej syntezy wątków Wilna. Inny pisarz to Jurgis Kunčinas, którego już wymieniałem. Najlepsza jego powieść “Tuła” istnieje w przekładzie polskim. Jest to historia miłości, przeżytej przez młodego włóczęgę na wileńskim Zarzeczu. Bohater jest alkoholikiem i hipisem, który nie mieści się w społeczeństwie czasów sowieckich i nie chce mieć z nimi nic wspólnego; istnieje w dziwnym towarzystwie wielonarodowym, też wypadającym z tak zwanego normalnego życia. Przypomina trochę studentów epoki Gałczyńskiego albo i Mickiewicza (chociaż pije na pewno więcej). Kocha miasto, które go otacza, nawet jeżeli jest zaniedbane i brudne, zepsute przez radary i znaki zakazujące; z książki Kunčinasa można zrekonstruować Wilno prawie tak samo, jak Dublin z powieści Joyce’a – skrzyżowania i kąty miasta, urwiska, mostki i chwasty Zarzecza są opisane z niesamowitą, a jednocześnie typową dla tekstu wileńskiego dokładnością. Przykład Vaiči?naite i Kunčinasa pokazuje, że literatura litewska przestała być literaturą wsi i oswoiła się z Wilnem tak samo, jak w swoim czasie literatura polska.

W końcu warto powiedzieć chociażby parę słów o innych odmianach tekstu wileńskiego, istniejących w innych językach niż polski i litewski. Są książki – albo rozdziały książek – o Wilnie, i to zwykle nostalgiczne, pisane po rosyjsku (Jurij Jurkun), po francusku (Romain Gary), po niemiecku (Alfred Döblin, Arnold Zweig). Nawet Gilbert Keith Chesterton pozostawił wspaniały opis Ostrej Bramy (dla niego Wilno było idealnym miastem katolicyzmu). Ale narodowości nieodłącznie związane z Wilnem to żydzi i Białorusini. W literaturze żydowskiej, tak w języku jidysz, jak w hebrajskim (zresztą nie tylko w nich) Wilno zajmuje miejsce bardzo wyeksponowane. Przez wieki było namiastką Jerozolimy, ośrodkiem arystokracji duchowej, ogromnie wpływowym i raczej konserwatywnym. Getto żydowskie znajdowało się w centrum Wilna, i w pewnych okresach jego mieszkańcy stanowili prawie połowę ludności miasta; dla polskiej albo litewskiej odmian tekstu wileńskiego był to raczej margines, dla żydowskich pisarzy – świat dla siebie, najważniejszy, prawie że samowystarczalny. Tu odbywał się Bildungsroman chłopców ze sztetli, tu znajdowała się stolica diaspory, krółowała tradycja, słyszało się echa biblijne. Walentyna Brio pisze o specyficznych żydowskich metaforach miasta: występuje ono jako matka (bo w hebrajskim miasto jest rodzaju żeńskiego, podczas gdy w litewskim męskiego, a w polskim nijakiego), jako dom (bo ciasne zaułki getta tworzą jakby jeden budynek), jako księga, zwitek, psałterz, nawet rękopis kabalistyczny (bo litery są esencją żydowskości). Na wymienienie zasługują dwa poematy o Wilnie, jeden napisany przez Zalmana Schneura w języku hebrajskim (1917), drugi przez Mosze Kulbaka w jidysz (1923). Należą do tekstów nostalgicznych: co prawda to przede wszystkim nostalgia za Jerozolimą, której bliźniakiem jest Wilno, Jerozolima galutu (wygnania), miasto otoczone górami jak w Psałterzu, a jednocześnie inne bo północne. Dużo w tych poematach, zwłaszcza u Kulbaka, elementu onirycznego, nawiązującego chyba do ekspresjonizmu Meyrinka i Maksa Broda. Ostatnio są znane również poza granicami literatury żydowskiej (poemat Kulbaka zresztą był przetłumaczony na litewski jeszcze przed wojną, a w 1997 roku został wydrukowany w Wilnie w siedmiu językach).

Wilno żydowskie nie tylko było metaforą i metonimią Jerozolimy, ale niestety powtórzyło jej dawny los – zostało ruiną i miejscem żałoby. W literaturze dzisiejszego Izraelu i poza Izraelem jest wspominane bardzo często. Pisali o nim i o jego losie Aba Kowner, Szmerl Kaczergińsky, Abraham Suckewer, Chaim Grade, istnieje nawet wiersz wileński Marka Chagalla. Ostatnim chyba ogniwem tej tradycji został Grigorij Kanowicz albo Grigorijus Kanovičius, który mieszkał w Wilnie przez cały okres powojenny, potem przeniósł się do Izraelu, gdzie pisze po rosyjsku, uważając się za autora litewskiego. Ostatnia powieść Kanowicza, żydowski park, zajmuje się już czasami najnowszymi, rozbitkami galutu wileńskiego którzy w różny ale zawsze dramatyczny sposób żegnają się ze swoim, dużo dla nich znaczącym miastem.

Żegnają się z Wilnem także Białorusini, których ruch narodowy – jeden z najmłodszych w Europie – tu się rozpoczął. Przez pewien czas rozwijał się równolegle z ruchem litewskim, któremu dużo zawdzięczał i ż którym podtrzymywał przyjazne stosunki. Epoka przed pierwszą wojną światową była złotym wiekiem kultury białoruskiej, po części przedłużonym w międzywojennym dwudziestoleciu pod rządami polskimi; chociaż wtedy zaczęły się problemy, nawet prześladowania, nie można było tego porównywać z bezwzgłędnym i okrutnym dławieniem ruchu przez Stalina i jego następców. Tacy Białorusini jak Iwan i Antoni Łuckiewiczowie, Janka Kupała, Maksym Bahdanowicz, Franciszak Aliachnowicz, Natallia Arsennewa, także towarzysz Juozasa Kekštasa w celi Łukiszek Maksym Tank, wnieśli do tekstu wileńskiego swój wkład, i to doniosły. Warto zaznaczyć, że sekundowało im wcale niemało Polaków, jak Jerzy Jankowski i Ludomir Michał Rogowski, także Litwinów, jak Marija Lastauskiene, Mykolas Biržiška i Steponas Kairys. Aspiracje Białorusinów do Wilna jako duchowej i nawet państwowej stolicy mogą być porównane do aspiracji litewskich: chodzi tu nie tylko o nowoczesny ruch narodowy, ale i o fakt, że w Wilnie rozwijała się dawna kultura Rusinów, zresztą wielcy książęta przez białoruskich patriotów też są uważani za swoich. W roku 1939 przez parę tygodni wyglądało na to, że Wilno zostanie przyłączone do Białorusi, ale Stalin w końcu zdecydował inaczej. Po krachu ZSRS niepodległa Białoruś wybrała jako godło Pogoń, tak samo jak Litwa (jest to rzadkim i wiele mówiącym ewenementem heraldycznym), jednak zmieniło się to w czasach Łukaszenki. Białoruski tekst wileński był nostalgiczny od dawna, tak samo na emigracji jak w Mińsku; dzisiaj inteligencja białoruska odczuwa za Wilnem nostalgię może mocniejszą niż Polacy. Zrozumiałem to słuchając w pewnym mińskim mieszkaniu popularnej – i dobrej – piosenki Dmitryja Bartosika Razvitanne z Vilnaj (Pożegnanie z Wilnem); ciekawe, że Bartosik jest Rosjaninem, który optował za językiem i narodowością białoruską. Co do przyszłości Białorusi, nie bacząc na Łukaszenkę, jestem optymistą, a co do białoruskiej nostalgii za Wilnem, mogę tylko powtórzyć swoje niedawne słowa: mam nadzieję, że to nie zaowocuje niesnaskami, jeżeli Litwini będą odnosili się do niej ze zrozumieniem, a do dziedzictwa białoruskiego z należnym respektem.

To samo zresztą odnosi się do nostalgii polskiej, i nie tylko. Tekst wileński nie powinien rozpadać się na kilka czy kilkanaście izolowanych i wzajemnie wrogich tekstów: jego części nierzadko zazębiały się, były ze sobą przemieszane, nawet zrośnięte, w tym jego moc i piękno. W dzisiejszych czasach przekraczania i znoszenia granic dawny typ wilnianina, należącego jednocześnie do kilku kultur, chyba zyskuje nową szansę. I może nie będzie to już prowadziło do wewnętrznych konfliktów.

Published 6 October 2009
Original in Polish
First published by Kulturos barai 9/2009

Contributed by Kulturos barai © Tomas Venclova / Kulturos barai / Eurozine

PDF/PRINT

Read in: PL / LT / EN

Published in

Share article

Newsletter

Subscribe to know what’s worth thinking about.

Discussion