Dwie historie

Kundera i wniosek z aksamitnej rewolucji

Cóż za niesamowita ironia historii! Pisarz usiłujący zniknąć za swoją pracą, by własna biografia nie przyćmiła życia jego bohaterów, nieoczekiwanie został wciągnięty w historię, której sam najprawdopodobniej nie byłby w stanie wymyślić.

Iva Militká przez całe życie czuła się winna: sądziła, że to przez nią i jej męża Miroslava Dlaska we wczesnych latach pięćdziesiątych aresztowano i skazano na wieloletnie więzienie Miroslava Dvorácka. Jej krewny, młody historyk Adam Hradílek, został poproszony o zgłębienie tej historii. Podczas przeglądania starych papierów odnalazł dokument mówiący, iż “szczurem” nie była ani Militká, ani jej zmarły mąż, ale nieznany wówczas student, dziś sławny pisarz Milan Kundera. Zapierające dech w piersiach odkrycie! Wina, która dotąd kładła się cieniem na rodzinie Hradílków, zniknęła, a co istotniejsze, młody naukowiec trzymał w dłoni klucz do zmiany historii. Był zafascynowany odkryciem, jeszcze nie wystarczająco doświadczony, by kwestionować jego znaczenie. Przeprowadził zatem sąd nad historią – i żyjącymi ludźmi. Żołnierz sprawiedliwości: Adam Hradílek.

Pojawiając się w czeskich i międzynarodowych mediach, artykuł niszczył życie obwinionego. Ten, zszokowany, stanowczo zaprzeczył jakiemukolwiek uwikłaniu w sprawę, a wkrótce okazało się, iż dowody nie są zbyt mocne. Podpis Kundery zaginął, podobnie jak jego numer identyfikacyjny; dziwne również, że żaden z uczestników sprawy – Militká, Dlask ani Kundera – nie był nigdy przesłuchiwany przez policję. Całość wieńczy wiarygodny świadek, historyk literatury Zdenek Pesat, który twierdzi, iż Dlask zwierzył mu się z zadenuncjowania Dvorácka. Pewne jest również, że kontaktował się on z tajną policją. Dla mediów i większości czeskiej opinii publicznej oznacza to uwolnienie Kundery od wszelkich podejrzeń.

Nigdy nie dowiemy się, co tak naprawdę stało się w akademiku Kolonka w 1950 roku. Wprawdzie medialny skandal już nieco przyblakł, jednak sama historia pozostaje. I jest tragiczniejsza niż kiedykolwiek. Iva Militká, która próbowała zmyć winę z siebie i męża, może rzucić na swoją rodzinę nawet większy cień. Gorliwy naukowiec stracił wiarygodność w kręgach zawodowych, a tygodnik Respekt swą dziennikarską reputację. Historia odwróciła się przeciw swoim bohaterom. Pisarz, który w swych powieściach tak błyskotliwie demaskował mechanizmy historii, teraz sam stał się jej ofiarą. Bardzo kunderiańskie zakończenie.

Jednak sprawa ma i inny wymiar. Nie idzie bowiem o fakty, ale o ich interpretację. Historycy, pisarze i dziennikarze potępili artykuł za zaprezentowanie sprawy jako mitycznego rozdźwięku między dobrem a złem. Miroslav Dvorácek został uznany za bohatera, za wojownika o wolność, podczas gdy Kunderę obsadzono w roli nikczemnego lokaja totalitarnego reżimu. Interesująca jest również sprawa faksu wysłanego przez Respekt do Kundery, w którym poproszono go o ustosunkowanie się do sprawy. Pytania zostały sformułowane w sposób bardzo ogólny, zaś o przygotowywanym artykule nawet nie wspomniano, pozostawiając oskarżenia bez komentarza. Jednak faks zaginął albo nie dotarł do adresata, zaś autorzy nie podjęli dalszych prób skontaktowania się z pisarzem. Mieli ku temu powód. Milczenie Kundery było dla nich równoznaczne z potwierdzeniem jego winy. Nie szukali bowiem prawdy, a właśnie winnego.

Myślenie w kategoriach opozycji dobra i zła, tak typowe dla rozliczeń z komunistyczną przeszłością, zostało odrzucone przez czeskie społeczeństwo. Większość komentatorów szybko zwróciła uwagę, iż ktokolwiek doniósł policji na Dvorácka, w kontekście wczesnych lat pięćdziesiątych, nie może być traktowany jako moralnie przegrany. Co więcej, policja została jedynie poinformowana, że ktoś obcy zostawił walizkę w holu akademika. Fakt, iż osoba ta była tajnym agentem, pojawiał się dopiero w toku śledztwa. Nawet to zostało źle zinterpretowane przez autorów – wszak takie dopowiedzenie rozdźwięk między dobrem a złem uczyniłoby mniej wyraźnym. Jednak ich podejście odniosło skutek. Pytanie, które czeskie społeczeństwo stawia obecnie komunistycznej przeszłości, ewoluowało od początku lat dziewięćdziesiątych. Dziś nie zastanawiamy się już: “Kto jest winien?”, ale raczej: “Jaka była nasza historia?”.

“Nie jesteśmy tacy jak oni”

Podobny przypadek miał miejsce niedługo po aksamitnej rewolucji. Również i tu ofiara rzekomo była informatorem, co więcej, była także pisarzem. To Zdena Salivarová, żona Josefa Skvorecky’ego. Po wyemigrowaniu do Kanady w 1968 roku, założyli wydawnictwo “68 Publishers”, tak istotne dla czeskiej kultury niezależnej. Jednakże przypadek Zdeny Salivarovej różni się od sprawy Milana Kundery i to wydaje się znaczące. Aby to zrozumieć, musimy cofnąć się do listopada 1989 roku. “Nie jesteśmy tacy jak oni” – brzmiało hasło antykomunistycznej demonstracji. To zrozumiała sama przez się gotowość do kontynuowania przemian bez przemocy i w duchu tolerancji: aby przebaczyć i zapomnieć. Nie było jednak najmniejszych wątpliwości kim byliśmy “my”, a kim “oni”.

Mimo że okres normalizacji lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych nie przyniósł czechosłowackiemu społeczeństwu zagrożenia przemocą ani biedy, to jednak w moralności pozostawił głębokie ślady. Po inwazji wojsk Układu Warszawskiego w 1968 roku, powątpiewano, że skończyły się czasy komunistycznych iluzji i ideałów. Intronizowany i kontrolowany przez Kreml rząd zawarł wówczas ze społeczeństwem niepisaną umowę. Obywatele mieli prezentować pewien poziom formalnego zaangażowania: od wywieszania sowieckich flag z okazji ważnych rocznic, przez członkostwo w różnych organizacjach, aż po udział w ściśle kontrolowanych wyborach. W zamian otrzymali sprawne urzędy, edukację dla dzieci i letnie wakacje w Jugosławii. Reżim, w głębi serca odrzucany przez większość obywateli, formalnie był popierany. Sytuacja ta stwarzała moralne dylematy: ludzie wstydzili się przed sobą nawzajem. To właśnie ów wstyd pozwalał reżimowi trwać. Pełni wzajemnej nieufności ludzie byli izolowani. “My” byliśmy w pewnym stopniu “nimi”.

W roku 1989 komunistyczny rząd został zdymisjonowany przez ludzi niechcących już dłużej kalać się takim układem. Aksamitna rewolucja stanowiła również konflikt pokoleń, w którym dzieci zbuntowały się przeciw swoim zhańbionym ojcom. Przejęcie władzy odbyło się bez przemocy, w ów “aksamitny” sposób, jednak z typową dla Czech groteskowością: Vaclav Havel, który jeszcze przed rokiem był więźniem, przez cały komunistyczny parlament został niezwłocznie wybrany na prezydenta. Przedstawiciele upadłego reżimu raczej unikali prób powrotu do władzy lub porzucili je po kilku latach impasu. Partia komunistyczna nie została zdelegalizowana, nawet nie nakazano zmiany jej nazwy.

Listy Cibulki

Problem historycznej odpowiedzialności okazał się jednak bardziej skomplikowany. Znalezienie winnych stanowiło jeszcze trudniejsze zadanie. W oczach narodu moralnie winni nie byli ci, którzy oficjalnie pokazywali swą niemoralność, ale ci, którzy ją skrzętnie ukrywali. Przed moralnym trybunałem mieli stanąć nie komunistyczni bossowie (oni “tylko wypełniali swoje obowiązki”), ale ludzie znajdujący się dużo niżej w łańcuchu moralnej winy: informatorzy. Szczury. W roku 1992, srogi antykomunistyczny aktywista Petr Cibulka opublikował listy tajnych agentów i informatorów SB, umieszczając na nich tysiące nazwisk, ujawniając imiona i daty urodzin. Listy Cibulki natychmiast stały się bestsellerem. Nagle stało się jasne kim byliśmy “my”, a kim “oni”. Nie wiadomo, jak powstały listy, jednak nikt nie kwestionował ich autentyczności. Rozpoczęło się “polowanie na czarownice”. Pośród domniemanych “szczurów” znalazło się wiele znanych nazwisk: popularni aktorzy, intelektualiści, księża, a nawet prominentni dysydenci. Szczuromania opanowała społeczeństwo. Szczęśliwie owa “powszechna sprawiedliwość” nigdy nie przybrała formy linczu. Ci których nazwiska pojawiły się na listach, wkrótce zorientowali się, iż fakt ten zrujnował ich reputację. Stracili przyjaciół i prestiż, czasem nawet zatrudnienie. Z drugiej strony wielu nie miało zielonego pojęcia, dlaczego ich nazwiska tam figurowały.

Wkrótce okazało się, iż obok prawdziwych “szczurów” listy zawierały także nazwiska tych, którzy jedynie zostali wspomniani jako ewentualni przyszli informatorzy (o czym, rzecz jasna, ich nie poinformowano). To jednak nie wszystko. Znalazła się tam również cała grupa tych, którzy przez wymuszenie, psychologiczną czy materialną presję zostali zmuszeni do współpracy, ale którzy nigdy na nikogo nie donieśli. Nie zajmowano się jednak takimi konkretami. Dojście sprawiedliwości okazało się niemożliwe. Listy nie były oficjalne, dlatego nikogo nie pozwano (Ministerstwo Spraw Wewnętrznych odmówiło wówczas dostępu do archiwów SB). Ludzie o nadszarpniętej reputacji musieli sami oczyszczać się z zarzutów, ale nikt nie wierzył w ich wyjaśnienia. Listy wskazywały winnych, nikt nie dbał o historie, jakie rozegrały się w tle.

Tu zaczęła się tragedia pisarki i wydawcy Zdeny Salivarovej-Skvorecky. Jej powrót do niedawno oswobodzonej ojczyzny (w której kulturalnej ciągłości odegrała niebagatelna rolę) był początkowo triumfalny. Państwo Skvorecky byli wśród pierwszych wyróżnionych przez Vaclava Havla najwyższym odznaczeniem państwowym – Orderem Białego Lwa. Wdzięczność społeczeństwa nie trwała jednak długo. Skończyła się, gdy w roku 1992 nazwisko Salivarovej znalazło się na listach Cibulki. Mimo iż zaprzeczyła oskarżeniom, nikt nie dbał o jej wyjaśnienia, nikt nie podjął się jej publicznej obrony, ani nie kwestionował wiarygodności list. Jej relacje z ojczyzną mocno się ochłodziły, a imię zostało na zawsze splamione.

Dwa lata po ukazaniu się list Cibulki wydawnictwo “68 Publishers” opublikowało swój ostatni tytuł. W książce Splamieni (Osocení) Zdena Salivarova-Skvorecky zebrała opowieści tych, którzy podobnie jak ona pojawili się na listach. Smutny koniec legendarnego wydawnictwa. Tym bardziej że książka, w odróżnieniu od nazwisk na listach, przeszła niemal niezauważona.

Milan Kundera nie figuruje na żadnej liście. Jego nazwisko pojawia się tylko, niemal niewytłumaczalnie, w policyjnym raporcie. To jednak wystarczyło tygodnikowi Respekt, by oskarżyć pisarza o donosicielstwo. Ale czasy się zmieniły: co bez przeszkód zostałoby zaakceptowane we wczesnych latach dziewięćdziesiątych, teraz jest głośno odrzucane przez większość czeskiego społeczeństwa. Jego reakcja pokazała, że już nie szuka ono winnych; nie ma skłonności, by osądzać, ale by wątpić. Dziś społeczeństwo nie chce już wskazywać zdrajców, lecz zrozumieć ich historie.

Całkiem możliwe, że ta opowieść zamknie pewien okres czeskiej historii, że stanowi ona wniosek z rewolucji. Jest również prawdopodobne, że zaczniemy czytać Kunderę uważniej niż przedtem. Nie po to, by rozszyfrować jego biografię, ale by uczyć się o mechanizmach historii, by zrozumieć, że nie możemy pogodzić się z historią albo brać na niej pomstę. Historia nigdy nie była, ona zawsze jest, i jedyną rzeczą jaką możemy zrobić, to próbować ją zrozumieć.

Published 26 February 2009
Original in Czech
Translated by Magdalena M. Baran
First published by Eurozine

Contributed by Res Pulica Nowa © Miroslav Balastik / Res Publica Nowa / Eurozine

PDF/PRINT

Read in: EN / PL / HU

Published in

Share article

Newsletter

Subscribe to know what’s worth thinking about.

Discussion